Wojciech Grzyb: Naszym największym wyzwaniem było stworzenie drużyny na nowo

Tegoroczne zmagania juniorzy młodsi Trefla Gdańsk zakończyli jako wicemistrzowie kraju. Pełen wyzwań sezon 2024/2025 podsumowali: Wojciech Grzyb (pierwszy trener), Jan Pacholski (kapitan „gdańskich lwów”), Adam Potempa (najlepszy atakujący mistrzostw) oraz Maciej Korona (najlepszy przyjmujący mistrzostw).

Wojciech Grzyb: Roczny cykl zakończyliśmy na drugim miejscu w kraju – to niewątpliwie sukces, aczkolwiek srebro zdobywa się po porażce w finale, a to pozostawia spory niedosyt. Myślę, że perspektywa czasu pozwoli czerpać więcej radości z tego medalu. Naszym największym wyzwaniem było stworzenie drużyny na nowo. Aż sześciu zawodników uczy się na co dzień w SMSie Spała, pozostała część drużyny w Gdańsku. Chłopaków ze Spały mieliśmy dopiero od finału wojewódzkiego, przyjeżdżali na tydzień przed każdym turniejem etapu centralnego. Starsi zawodnicy z rocznika 2008 znali się, ale spora część drużyny nie nawiązała ze sobą więzi. Miałem nadzieję, że chociaż chłopcy ze Spały przyjadą zgrani, rzeczywistość okazała się jednak inna. Spała rozgrywa swoje mecze w trzech ligach, w których ogrywa zawodników i tak się złożyło, że zawodnicy Trefla byli wymieszani pomiędzy ligi i na co dzień ze sobą nie trenowali. Do tego nie wszyscy byli podstawowymi zawodnikami i w tych przypadkach trzeba było podbudować ich pewność siebie. Czasu na wspólne treningi nie było dużo, ale uznałem, że pierwsze treningi trzeba poświęcić na integrację. Robiliśmy więc sporo miniturniejów, gdzie chłopaki byli mocno wymieszani, ale tak naprawdę kluczowe w scalaniu drużyny były wyjazdy – na ćwierćfinały do Bydgoszczy i na półfinały do Tomaszowa Mazowieckiego. To tam zaczęła tworzyć się jedność w naszej drużynie. Kolejną trudnością było to, że jeden z liderów, Maciek Korona (MVP poprzednich mistrzostw Polski w tej kategorii) jeszcze w Spale skręcił kostkę i był dostępny dopiero od turnieju półfinałowego. Biorąc to wszystko pod uwagę, uważam, że możemy być dumni z wywalczenia wicemistrzostwa kraju.

Jan Pacholski: Uważam ten sezon za udany. Mimo paru przeszkód, jak kontuzje czy brak zgrania na początku, w efekcie weszliśmy na szczyt. Normalną sprawą jest pojawiający się niedosyt związany z przegranym finałem, ale myślę, że dużo bardziej liczy się to, jak grupa, w której wiele osób nigdy wcześniej nie zamieniło ze sobą słowa, była w stanie udowodnić innym, a przede wszystkim sobie, że w krótkim czasie można stworzyć wspaniałą drużynę.
Bardzo cenimy sobie przegraną w 1/8 mistrzostw Polski, kiedy pewnie wyszliśmy na spotkanie z bardzo utalentowanym zespołem z Piły, który – delikatnie mówiąc – sprowadził nas szybko na ziemię. Myślę, że właśnie od tego momentu zaczęło się scalanie naszej drużyny, już w takim składzie, w jakim powinna ona wychodzić na boisko w następnych spotkaniach. Sztuką nie jest upaść, sztuką jest się podnieść po porażce i myślę, że jesteśmy tego dobrym przykładem. Gdy po wyczerpującym meczu grupowym w Mrzeżynie, przegranym 0:3, siedzieliśmy w pokoju razem z chłopakami i wspólnie staraliśmy się pokrzepić, padło wtedy pytanie: „Panowie, jak zamierzamy wyjść jutro na mecz?”, po którym każdy z nas zaczął motywować pozostałych do dalszej walki. Przed meczem półfinałowym powiedzieliśmy sobie jeszcze w szatni: „Niezależnie od wyniku, każdy ma dać z siebie tyle, żeby czuć się zwycięsko”. I udało się – zagraliśmy świetny mecz, ponieważ dołożyliśmy w nim to, czego brakowało dzień wcześniej: zabawę, frajdę i jedność. Osiągnięcie wspomnianej jedności stało się tak naprawdę naszym pierwszym poważnym celem na ten sezon. Gdy dołączyli do nas chłopaki ze Spały, dało się odczuć podział w zespole, ale wspólne treningi, dużo czasu spędzonego z pełną ekipą oraz wyjazdowe turnieje pomogły nam w zrealizowaniu tego celu. Nikt nie czuł się lepszy i ważniejszy od innych – a to, jak wiadomo, najbardziej dzieli. Jako drużyna postawiliśmy na pokorę i relacje. A te ostatnie były naszym największym atutem – nie tylko między zawodnikami, ale również z trenerami. Trener Grzyb – jako spokój i opanowanie – oraz trener Pawlun – jako nasz motywator i napęd – dawali nam chłodno przemyślane wnioski w każdym momencie, ale nie zamykali się na dyskusje oraz wyrażane przez nas opinie. Tak zorganizowana ekipa może góry przenosić! Pokazaliśmy to teraz i na pewno jeszcze pokażemy.

Adam Potempa: Ponieważ wszyscy razem zaczęliśmy grać i budować zespół dopiero od finałów wojewódzkich, uważam, że wicemistrzostwo jest dla nas sukcesem. Wiadomo, bardzo chcieliśmy zdobyć złoto, ale drugie miejsce w Polsce to też bardzo dobry wynik. Podczas całego sezonu nie ominęły nas trudniejsze momenty, jak choćby przegrana z Piłą w turnieju 1/8 mistrzostw Polski, który graliśmy u siebie, kiedy ja wracałem po kontuzji, a Maciek Korona jeszcze przez nią przechodził. Na szczęście obaj wyleczyliśmy urazy i byliśmy w stanie pomóc drużynie w tych najważniejszych meczach.
Na początku marca miałem jeszcze okazję wesprzeć drużynę juniorów w finałowym turnieju rozgrywek krajowych. Brąz zdobyty z nimi był dla mnie wspaniałym doświadczeniem i satysfakcją z gry na poziomie wyższym niż nasz. Dziękuję trenerom za tę szansę, bo na pewno to doświadczenie zaprocentowało podczas meczów mojej głównej kategorii wiekowej – juniorów młodszych. Oba medale, mimo że nie złote, są dla mnie bardzo cenne.
Dodatkową nagrodą do zdobytego wicemistrzostwa Polski był dla mnie tytuł najlepszego atakującego turnieju. To duże wyróżnienie, z którego bardzo się cieszę. Starałem się dawać z siebie 100% na boisku i znalazło to swoje odzwierciedlenie w grze. Chciałem pomóc swojemu zespołowi, najlepiej jak umiałem i dobrze się zaprezentować. Niedługo sezon reprezentacyjny i mam nadzieję, że tam będę mógł dalej szlifować siatkarskie elementy i poprawiać swoją grę tak, aby i tam móc dołożyć swoją cegiełkę do każdego meczu.

Maciej Korona: Nasza tegoroczne zmagania zakończyliśmy na drugim miejscu w Polsce. Jedni powiedzieliby, że to ogromny sukces, drudzy – że nie podołaliśmy, bo nie obroniliśmy tytułu. Ja i cała moja drużyna podpisujemy się pod pierwszą wersją, ponieważ wiemy, z iloma problemami mierzyliśmy się od finałów wojewódzkich, to była jedna wielka sinusoida. Cały rok każdy ciężko pracował, by znaleźć się w meczowej 14 i mieć szansę pomóc naszemu zespołowi. Było nas jednak więcej niż 14 i każdy miał swoje zadanie do wykonania. Na boisku, jak i poza nim, stworzyliśmy prawdziwą rodzinę, w której każdy za każdego rzuciłby się w ogień, a to pokazuje, jak silne relacje nas połączyły.
Wiedzieliśmy, że przed nami będzie bardzo trudny sezon i wielkie wyzwanie, aby ponownie dojść do finałów. Najtrudniejsze było zbudowanie więzi pomiędzy samymi zawodnikami oraz zawodnikami i sztabem trenerskim. Sześciu z nas na co dzień trenuje w Spale, więc tego czasu na budowanie i zintegrowanie zespołu mieliśmy bardzo mało. Pomogło nam to, że od ćwierćfinałów nie graliśmy w Gdańsku tylko na wyjazdach i ten czas spędzony razem, wspólne treningi pozwoliły nam budować drużynę. Oczywiście moja kontuzja również miała negatywny wpływ na nasze losy, tym bardziej, że wykluczyła mnie z gry od lutego. Miało być tylko skręcenie, a okazało się, że to złamanie awulsyjne kostki bocznej. Nie wiedziałem, czy w ogóle będę mógł grać w tych mistrzostwach. Poza tym kontuzja to spadek formy, a w konsekwencji osłabienie zespołu. Wyścig z czasem był ogromny, bo z jednej strony było moje zdrowie, o którym musiałem myśleć, a z drugiej drużyna, której nie chciałem zawieść. Tak naprawdę dopiero tydzień przed półfinałami dostałem zielone światło, aby zacząć atakować. To były dla mnie trudne chwile, bo przecież każdy marzy o zwycięstwach, ale taki jest sport.
Najlepszym momentem w tym sezonie z pewnością był sam udział w turnieju finałowym mistrzostw Polski juniorów młodszych, dobra zabawa i, mimo wszystko, zdobycie srebrnego medalu. Wiadomo, że każdy liczył na więcej, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia, jednakże wspaniałych przeżyć, doświadczeń i wspomnień nie zabierze nam nikt. Na radość ze srebrnego medalu zawsze trzeba poczekać, tak już jest. Były momenty podczas naszej gry, w których nie patrzyliśmy nawet na wynik, liczyła się tylko nasza gra i to, co czuliśmy. Wiedzieliśmy, dlaczego trenujemy, dlaczego gramy i to, że siatkówka to nasza pasja. W sporcie to uczucie jest ważne i musimy o tej frajdzie z gry pamiętać, bo gdy inni nas oceniają, nie zawsze są to pochlebne opinie i nie możemy się na nich skupiać.
Podczas meczu półfinałowego z Jokerem Piła grałem jak w transie, to co tam pokazałem, to była czysta pasja do tego sportu. W pierwszym spotkaniu z nimi w 1/8 mistrzostw Polski, nie grałem i nie ukrywam, że chcieliśmy się z nimi spotkać w naszym pełnym składzie. Zespół z Piły to bardzo dobra drużyna, ma wspaniałych zawodników, tym bardziej ta wygrana bardzo nas ucieszyła. Po końcowym gwizdku padłem na ziemię z wycieczenia – dałem z siebie maksa, tak jak każdy z drużyny. To był bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu. Odbierając statuetkę MVP, byłem szczęśliwy, po prostu szczęśliwy. Fakt, że to zwycięstwo umożliwiło nam grę w finale, był mega uczuciem. Wtedy poczułem, że mimo mojej kontuzji nie zawiodłem chłopaków z drużyny i trenerów.
Po finałowym meczu z Norwidem każdego ogarniał tylko smutek, ale nie po przegranej, tylko dlatego, że daliśmy z siebie wszystko, a tak niewiele zabrakło do zwycięstwa. Tego uczucia nie da się opisać. Jednak na ceremonii już można było zobaczyć uśmiech na naszych twarzach. Przecież niejedna ekipa chciałaby być wicemistrzem Polski. Nasza trudna droga do finału zakończyła się sukcesem, a nagroda indywidualna…, no cóż, doceniam, choć tym razem nie liczyłem na nią. Dla mnie cenniejsza była ta wcześniejsza, z półfinału. Wiem jedno, dałem z siebie tyle, ile mogłem na ten czas, a tylko ja wiem, ile pracy mnie to kosztowało.
Po tak wyczerpującym turnieju musi się znaleźć czas na odpoczynek, choćby krótki. Święta Wielkanocne i czas spędzony z rodziną z całą pewnością pomogły nam w regeneracji. Wkrótce czeka nas bardzo ciężka praca, aby w przyszłym roku ponownie znaleźć się w finałach MMP i powalczyć o złoto. Zanim rozpocznie się nowy sezon klubowy, czeka nas jeszcze okres kadrowy (mistrzostwa świata U19 i Europejski Festiwal Młodzieży Europy) i jeśli dostanę powołanie, będę robił wszystko, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Granie w reprezentacji i reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej to marzenie, ogromny zaszczyt i wyróżnienie oraz zwieńczenie ciężkiej pracy każdego sportowca.
Na koniec chciałbym jeszcze raz podziękować chłopakom z mojego zespołu, bo każdy z nich to oddzielne spoiwo, które składa się w całość – wspaniałą drużynę Trefla Gdańsk, która zdobyła wicemistrzostwo Polski 2025. Podziękowania ślę również dla trenerów Wojciecha Grzyba i Edwarda Pawluna, którzy każdym słowem sprawiali, że czułem się ważny i potrzebny mojej drużynie. Dziękuję również naszej wspaniałej fizjoterapeutce Wiktorii Jaworskiej, która dbała o nas, a pracy miała mnóstwo, oraz naszej Pani Wiolecie Prajsnar, która na bieżąco informowała wszystkich sympatyków siatkówki o naszych poczynaniach. Dziękuję również naszym najwspanialszym Rodzicom i kibicom, bez których nie byłoby tak głośno i wspaniale oraz wszystkim, którzy nas wspierali, choć nie mogli być z nami osobiście. Dziękujemy za wsparcie, atmosferę i wiarę w nas!

Fot. pzps.pl